Komentarze: 0
Nie ukrywam, całe dzieciństwo spędziłem wychowując się wśród młodzieży słuchającej rapu. Nie narzekam na to, bo wśród tych ludzi miałem licznych, wiernych ziomków, miałem swoje miejsce i zawsze wsparcie. Miałem co robić, z kim gadać i z kim spędzać czas na robieniu rzeczy i nie robieniu niczego. Mimo, że specjalnym fanem hip-hopu nigdy nie byłem, ale też nie miałem nic przeciwko.
Miałem swoich ulubionych artystów, których płyty kupowałem, generalnie hip-hop był dla mnie wtedy elementem życia. Po czasie zacząłem się interesować inną muzą, był metal, rock, elektro, wavy, trance… hip-hop gościł na słuchawkach co raz rzadziej. Słyszałem tylko jakieś słabe kawałki, którymi jarała się młodzież z naszego podwórka, bangiery i tego typu rzeczy. Jednak ruszył mnie chyba sentyment, kiedy przyjechałem na kilka tygodni w rodzinne strony, spotkałem starych kumpli i wszystko wróciło. Wróciłem do hip-hopu, tego ambitnego, wróciłem też do starych kawałków, poznałem nowych, młodych, utalentowanych artystów i wpadłem po uszy, znów. Płyty z samochodu wymieniłem, podkręciłem bas, wróciłem do noszenia bluz i długich wieczorów, kiedy to analizuję rymy z piosenek przy szklance whisky zapominając o całym świecie.